Szczupła, smukła, zwiewna, wiotka - taki przekaz, czy może raczej nakaz, dostają kobiety w naszej kulturze. Ale ten ideał atrakcyjności obowiązywał nie zawsze i nie wszędzie.
Za największy swój niedostatek cielesny kobiety przeważnie uważają nadwagę. "Jestem za gruba" - takie mniemanie o sobie mają nawet szczupłe kobiety. Przypuszczam, że spora część damskiej populacji stawia znak równości pomiędzy puszystością i nieatrakcyjnością, w tym również seksualną. Tymczasem wiadomo, że w rzeczywistości więcej mężczyzn woli partnerki przy kości niż chude, a tak naprawdę (w rozsądnych granicach) nie ma to dla nich wielkiego znaczenia.
Dziesiątki razy zdarza się słyszeć ubolewanie, a nawet irytację, związane z ciągłym upieraniem się przy swoim przeświadczeniu o zbyt dużej tuszy. Np. taki komentarz: "I co ta moja kobieta tak świruje? Mnie się tam podoba. I czy ona musi co miesiąc szaleć na punkcie jakiejś nowej, cudownej diety i już w ogóle o niczym innym nie rozmawiać?".
Skoro tak, to dla kogo te wszystkie panie są za grube? Oczywiście nie dla człowieka, lecz dla stereotypu! Dla jakiegoś abstrakcyjnego ideału, wyhodowanego na reklamach kosmetyków i innych damskich upiększaczy. Pewnego dnia, kiedy to do mnie dotarło, postanowiłam - jako kobieta puszysta - ustalić, komu właściwie zależy na tym, żebym była chudsza. I okazało się, że nikomu: ani partnerowi - zwolennikowi rubensowskich kobiet, ani dzieciom (lubią przytulać się do obfitych mam na pewno nie mniej niż do chudych), ani pacjentom. I przypomniało mi się smutne wyznanie jednego z bohaterów powieści Ericha Marii Remarque'a "Na Zachodzie bez zmian" - gorzki żal, że kiedy był na wojnie, a w Berlinie panował głód, schudła mu żona, z którą było mu tak dobrze w łóżku, bo miała "tyłek jak perszeron".
To upodobania indywidualne, a teraz spójrzmy na dwa przykłady (znalazłoby się dużo więcej!), jak odmiennie traktowana jest obfitość kobiecego ciała w innych czasach i miejscach. W średniowiecznych arabskich opowieściach erotycznych kobiety piękne i godne najwyższego pożądania opisywane były za pomocą takich określeń, jak "okazałej tuszy" czy "wszędzie pulchna". Historia zauroczenia przez Fadehat el Dżemal, przytaczana przez Dżoajdiego w XVI-wiecznym "Pachnącym ogrodzie", brzmi tak:
"Byłem zakochany w kobiecie pełnej wdzięku i doskonałości, obdarzonej wykwintną figurą i wszystkimi zaletami [...] Była wyposażona w okazałą tuszę i jej ciało było miękkie jak świeże masło, czyste jak diament i z wszystkich kobiet pożądałem tylko jej. [...] Była gruba i tłusta".
Dziwnie podobne są opisy kobiet z nielegalnych pisemek seksualnego podziemia epoki wiktoriańskiej. Te nieduże i bardzo nieprzyzwoite zeszyty nazywały się "The Pearl", czyli "Perła", i wychodziły od lipca 1879 do grudnia 1880 roku. Aż się w nich roi od przygód z arystokratkami i służącymi o cudownych dużych brzuchach, przepięknych grubych udach, wspaniałych wielkich pośladkach.
W opowieści "La Rose d'Amour albo przygody dżentelmena w poszukiwaniu miłości" znajdujemy taki opis:
"Moja partnerka podobała mi się już przy obiedzie, ale o ileż bardziej teraz, kiedy przedstawiała piękny widok absolutnie naga. Jej skóra mogłaby iść w zawody z alabastrem, jej piękne obfite piersi były okrągłe jak dwie kule, jej pulchne ramiona zwężały się ku talii, jej uda pełne, duże i ukształtowane tak proporcjonalnie rozszerzały się w parę wielkich bioder, gdy dwie półkule jej tyłka były podobnie masywne i obfite" [kwiecień 1880].
W pruderyjnej XIX-wiecznej Anglii była to literatura zakazana, ale może i dzisiaj - kiedy gwiazdy filmowe i reklamowe idolki lansują wyłącznie chude jako atrakcyjne - wielbiciele kobiet o takich kształtach musieliby ze swoją prasą zejść do podziemia? A chyba jest ich niemało.
Przecież mężczyznom zwykle podobają się kobiety, które są kobiece, o zaokrąglonych kształtach. Taki podwójny standard: co innego obowiązuje oficjalnie, co innego na co dzień. Na szczęście przy wyborze partnerek życiowych i seksualnych zdecydowanie zwyciężają rzeczywiste upodobania.
© Piekielko.com